🥊 Facet Sam W Klubie

Kraków Street Band: We wtorek na nasz YT wjedzie kolejne nagranie z urodzin KSB w klubie Studio - "Pentagon" Jorgosa Skoliasa z We wtorek na nasz YT wjedzie kolejne nagranie z urodzin KSB w klubie Studio - "Pentagon" Jorgosa Skoliasa z brawurową solówką Marka Raduli! Czasami są wywiady, których konspekt można wyrzucić do kosza po pierwszym pytaniu. I to właśnie jeden z nich, bo rozmowa z Josue potoczyła się w kierunku, którego nie zakładaliśmy ani my, ani chyba on sam. Historia opowiedziana poniżej nie jest łatwa. Choć skończyliśmy ją z uśmiechem na ustach, to jednak przez większą jej część było trudno, czasem bardzo. Specjalne podziękowania dla Szwajcarii Bałtowskiej, za umożliwienie realizacji zdjęćhttps://www.szwajcariabaltowska.pl/Zamów WYSTĘP NA ŻYWO 535 550 238 ZAK Pobieraj bezpłatnie video z kategorii Wędrówki Pieszy Facet z bogatej biblioteki w serwisie Pixabay z obrazami, filmami i muzyką z domeny publicznej. [Refren: Sam Smith i Kim Petras] Mamusia nie wie, że tatuś rozgrzewa się w w klubie ze striptizem Robiąc coś bezbożnego Rozsiada się wygodnie, gdy ona schodzi niżej, rozpina i zaczyna powoli Oh, on w domu zostawił dzieciaki Żeby tylko móc się zabawić Mamusia nie wie, że tatuś rozgrzewa się w The Body Shop Robiąc coś bezbożnego Best Black Friday Music Deal Ever. 🎸Meet the Chordify team: Passionate music lovers, just like you!🎶. Advertisement. Chords for JANUSZ RADEK - Facet Został Sam.: Fm, C, Db, Ab. Play along with guitar, ukulele, or piano with interactive chords and diagrams. Includes transpose, capo hints, changing speed and much more. jesli facet sam obserwuje inne laski, ktore publikuja taki content, to bez oporu powinna publikowac, jesli chce. jesli facet w tej kwestii jest wierny, to w ogole nie powinna wrzucac takich fot. 30 Aug 2022 20:16:32 916 views, 26 likes, 16 loves, 6 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Synergia Fitness: Zostało 1️⃣2️⃣ Dni! 拾 Zobaczcie tą radość Darka 朗 na samą myśl, że znów się zobaczymy w klubie 殺 Obecnie swoją wiedzą dzieli się wspierając Dąbskie Wieczory Filmowe w Szczecinie, Ińskie Lato Filmowe, a także prowadząc liczne spotkania dotyczące tematyki filmowej. W szczecińskich Klubie Delta w Dąbiu i w Domu Kultury Krzemień w Podjuchach odpowiada za dobór programu filmowego i jest gospodarzem tamtejszych działań kinowych. Columbia Facet 75 Alpha hiking shoe: was $148 now $95 @Amazon Right now the Columbia Facet 75 Alpha hiking shoes are discounted by 35%, saving you over $53 on the brand new Columbia A/W range. We View Sam Stephens's business profile as Director, Marketing at Facet Seven. Find contact's direct phone number, email address, work history, and more. Przede mną trzy soboty w klubie @xonemusicclub gdzie spotkacie mnie grającego same hiciory na sali Dance Do zobaczenia 拾 #dj #polishboy #polishdj Przede mną trzy soboty w klubie @xonemusicclub gdzie spotkacie mnie grającego same hiciory na sali Dance 🕺🏾 Do zobaczenia 🥳 #dj #polishboy #polishdj | By DJ/Prezenter Damian Romowski KEEzWe7. Musimy się wam przyznać, że mieliśmy problem ze wstępem do tego wywiadu. Początkowo planowaliśmy wkleić jakiś cytat, ale przeróżnych anegdot i historii jest tak dużo, że… nie wiedzieliśmy, którą wybrać. Z Grzegorzem Mielcarskim porozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim. O Porto, Portugalii, Robsonie i Mourinho, ale też o Cupiale, Petrescu, Wiśle… Naprawdę – o był pan pierwszym od ponad 30 lat dziennikarzem, któremu prezydent Porto zgodził się udzielić wywiadu? – Nie do końca. Od kiedy Porto założyło własną telewizję klubową, prezydent nie udziela się w innych mediach. Jeśli ktoś chce posłuchać, co ma do powiedzenia, to musi wejść na stronę klubu. Bardzo mi się podoba takie bronienie ekskluzywności. Dla nas Pinto da Costa zrobił wyjątek, a nie robi go nawet dla telewizji portugalskiej. Pomógł nam też trochę Rui Cerqueira, dziś dyrektor ds. komunikacji z mediami, a za czasów mojej gry w Porto – zwykły dziennikarz. Dzięki rzetelności dostał pracę w klubie. Tam, gdy zauważą, że kręcisz lody i piszesz nierzetelne lub tendencyjne teksty, nie masz szans. Kiedy jeszcze ja grałem, w klubie wywieszano kartkę – w tym tygodniu zakaz udzielania wywiadów tej i tej gazecie. Najczęściej dostawało się „Recordowi”.W końcu to lizboński dziennik. Tak, na nich było sporo skarg. I nie było zmiłuj – piłkarze odpowiadali zdawkowo – „damy z siebie wszystko”. A i tak najczęściej sprawy kończyły się w sądzie i klub zwykle ma pan wrażenia, że portugalski futbol jest najbardziej kontrolowany przez PR w Europie? Gdy umawiałem się na wywiad z Pawłem Kieszkiem, chciałem się z nim spotkać na mieście, ale nie było opcji, bo gdyby udzielił mi wywiadu poza siedzibą klubu, zostałby ukarany. Umówiliśmy się w klubie, przyszła pani z biura prasowego i na wieść, że nie będę rozmawiał z Kieszkiem po portugalsku, zrobiła tylko wielkie oczy, bo ona przecież nic nie zrozumie. Takie mają zasady. My, idąc po ośrodku, chcieliśmy nagrać kilka obrazków na tle boisk i drzew, to od razu usłyszeliśmy, że tam nie możemy rozmawiać. Mimo że wszystko było załatwione po znajomości. Jeśli nagrywamy cokolwiek o FC Porto, w tle musi pojawić się herb klubu, a najlepiej, jeśli jeszcze są loga sponsorów. Krzaki mogą być przepiękne, możesz złapać widok miasta, ale nie i koniec. Na jednej z tablic było z dziesięć emblematów sponsorów, ale jeden był już nie aktualny, i na jej tle nie mogliśmy zrobić rozmowy. Mało tego! Ustaliliśmy z Marcinem Rosłoniem, że ja zrobię wywiad z Hulkiem, a on z Joao Moutinho i ja pozbieram informacje o Porto, a on pozostałe uzupełniające materiał. No i rozmawiają o reprezentacji i na koniec Marcin: – Dobra, dziękuję ci bardzo. – Moment, a o Porto? – Połączymy materiały. Greg zrobi z Hulkiem o Porto, a my o reprezentacji, bo zagrasz na Euro w Polsce. – Nie, przepraszam. Musi być o Porto. Ja jestem tutaj, żeby rozmawiać o moim mnie to, operatora i dźwiękowca jeszcze bardziej, ale znowu się złapałem na tym, że sam przecież w tym funkcjonowałem!Wtedy też były aż takie restrykcje? Aż takie nie, ale ten klub jest jak elitarna jednostka. Piętnaście minut treningu można nagrać na wideo i koniec. A jak ktoś przegnie pałę, to drugi raz nie na Kieszka, zagadałem z nudów do ochroniarza i zadałem jakieś pytanie o Mourinho. A ten, jak robot – proszę do rzecznika. Na tym poziomie wszystko jest doprowadzone do perfekcji. Sam wybór ośrodka treningowego… Klub wysłał listy do wójtów i sołtysów okolicznych gmin z propozycją oddania im terenu pod budowę boisk. Ktoś się odezwał – „mamy taką górę. Ani tam jak wjechać traktorem, ani nic. Chcecie, to możecie sobie ją zagospodarować”. Wzięli to wzniesienie, ścięli trochę drzew i tak dostosowali ten teren, że jak mają treningi zamknięte, to nikt nie może ich obejrzeć. Uznali, że skoro warsztat treningowy Mourinho jest tak strzeżoną tajemnicą handlową, a awans do jakiejś fazy pucharów może ci przynieść dziesięć milionów euro, to nie „sprzedasz” tego komuś, kto sobie stanie za płotem. Pamiętam, jak na Wiśle były treningi zamknięte… Tak je zamykali, że dziennikarze brali pokoik w hotelu, wstawiali kamerę, pstrykali zdjęcia i nic nie można było zrobić. Nie zdradza się tak łatwo receptury na super Moutinho zapytany przez Rosłonia o różnice między jego obecnym klubem a Sportingiem, odpowiedział, że w Porto najważniejsza jest troska o najmniejsze szczegóły. Ktoś może o mnie powie: „ten tylko o tym Porto i Porto”, ale byłem też w Servette Genewa, Salamance, AEK Ateny i żaden z tych klubów nie mógłby się zbliżyć nawet samymi pomysłami. Kilka lat po moim odejściu z Porto rozmawiałem z Jorge Costą. I pytam: – Co tam w klubie? – W którym ty wyjechałeś? – W 1998. – I co sądziłeś o organizacji? – No rewelacja. – Rewelacja? Teraz jest dwa razy co się mogło zmienić?! My już wtedy na zgrupowania braliśmy same kosmetyczki, bo klub zabierał za nas całą resztę. Przed sezonem dostawaliśmy piętnaście koszulek, w przerwie piętnaście i po sezonie kolejny zestaw, żebyśmy mogli rozdać kibicom. Partner klubu, Alfa Romeo, co trzy miesiące wymieniał nam auta na nowe. Spaliśmy w super hotelach, lataliśmy czarterami na mecze. Jak potem mogło być jeszcze lepiej?Co mi się jeszcze podoba w tym klubie – że buduje się wszystko na historii. I porównajmy to z Widzewem, który nie wykorzystuje Bońka, Młynarczyka czy فapińskiego. Aż żal. A tam? Tam Fernando Gomes i Andre, którzy zdobywali Puchar Europy z Młynarczykiem są jak by chciał, to też by był. Jak by chciał, toby był trenerem bramkarzy albo kimś jeszcze ważniejszym. Tylko z mojego pokolenia w klubie zostali Rui Barros, Joao Pinto, Capucho, Folha, Paulinho Santos, Semedo… Zwróć uwagę, na ilu ludziach to budują! Najbardziej w życiu żałuję, że odszedłem stamtąd tak wcześnie. Miałem możliwość przedłużenia umowy na takich samych warunkach, ale wtedy wchodziło Prawo Bosmana i zwyczajnie zgubiła mnie chęć jeszcze większego zysku. Nawet gdybym nie grał, to przez te kolejne dwa lata mógłbym się jeszcze więcej nauczyć samą żal panu, że nie może nigdzie wykorzystać tych obserwacji? Powiedział pan kiedyś, że bycie działaczem piłkarskim w Polsce to pływanie w głębokiej wodzie. Lepiej patrzeć z brzegu, jak inni się topią? Hmm…Człowiek, który ma w zanadrzu tyle pomysłów, wchodzi zapewne do klubu z wielkim zapałem. A pan popracował w Wiśle rok, a następnie złożył rezygnację i w kolejnych klubach pracy nie podjął. Miałem ten się. Ale jakoś to we mnie zgasło. Do klubu przychodzi audyt i zaczynają sprawdzać, czy na pewno zwróciłem koszty za jakiś wyjazd do naprawdę nie czuje pan, że w C+ się marnuje? Przecież mówiło się, że zostanie pan dyrektorem Arki, Zagłębia, znowu Wisły… Było tego sporo. Mariusz Klimek chciał mnie do Ruchu. Zanim do Legii trafił Mirek Trzeciak, miałem też ofertę z Legii od pana Waltera. Ale mówiłem, że nigdzie nie idę w pojedynkę. W Wiśle miałem sporo poweru, wychodziłem do pracy rano, wracałem wieczorem i na początku wyglądało to fajnie. Do czasu… Obozy, oglądanie meczów na DVD, dziennikarze, trenerzy, grupy młodzieżowe, operacje, zamówienia na witaminy, prezes Cupiał, mieszkania dla żon piłkarzy, samochody stypendia dla juniorów – to był mój błąd, że chciałem wszystkiego dotykać na raz. Powinienem być w sześciu miejscach. Było tego tyle, że nie wiedziałem, gdzie ręce włożyć. No i jak tylko pojawiałem się w klubie, to od razu rozdzwaniali się menedżerowie z ofertami. Najzwyczajniej nie ogarniałem, nie dawałem rady. Zdzisek Kapka robił, ile mógł, ale nie mówił w żadnym języku, więc wszystkiego nie załatwił. Na rozmowy z trenerami jeździłem do Pragi, do Porto, żeby załatwiać obozy i wypożyczenie piłkarzy z drużyny „B”. Po drodze ściągnęliśmy Jeana Paulistę, zrodził się też pomysł na Dana czuję się rozdrażniony. Tutaj nikt nie ma mentalności, by budować na wzór Porto. Za duży wpływ ma wynik, system pracy nie ma znaczenia, jeśli przegrywasz. A gdy jeszcze czujesz, że z każdej strony jesteś obserwowany, bo podejrzewają, że kręcisz lub kradniesz… Chodzi o samo funkcjonowanie klubu, mentalność, postrzeganie pracownika. Prezydent Porto powiedział, że najważniejszy jest szacunek do „najmniejszych” osób w klubie. Nie ma znaczenia, czy jesteś sprzątaczką, czy wiceprezydentem – szacunek ma być taki sam. W Wiśle ten optymizm gasł we mnie bardzo szybko. Wiedziałem, że nie zrobię z tego klubu drugiego Porto, ale miałem w sobie cholerną chęć pokazania, jak powinien funkcjonować klub. I niekoniecznie w sposób Vitor Baia spóźnił się na trening, Mourinho kazał mu przebierać się w innej szatni. Vitor poszedł do prezydenta i mówi: – Pierwszy raz spóźniłem się na zajęcia, a on mi każe iść do drugiej szatni. Albo on, albo ja. – On, Vitor, było strachu, że Baia może odejść. „Idź”. Liczyłem, że prezes Cupiał pozwoli mi wprowadzić trochę normalności.„Chłopie, nie przesadzaj. To nie Porto, to Polska?”. Nie do końca. Patrzył na mnie jak na młodego gościa, który nie ma doświadczenia w prowadzeniu biznesu i zarządzaniu ludźmi. Kiedy odchodził Kalu Uche, zapytałem pana Cupiała, ile Nigeryjczyk jest wart. Padła kwota miliona euro. Dostał ostatecznie więcej, niż chciał, bo w umowie były zapisy, że przy następnym transferze do Wisły wpłynie 20% od wartości, ale nigdy mniej niż 500 tysięcy euro. Menedżerowie mieli z tego straszną – nie będę przytaczał jaką dokładnie – kwotę. Udało mi się tę sumę zbić sześciokrotnie i ugrać z tego transferu dużo, dużo więcej. I tam nie byłem za młody, ale na poprowadzenie powrotu trenera Kasperczaka już tak. Kiedy między nim a klubem był konflikt, padało pytanie – kto następny? Uprzedzano mnie: „tylko nie mów o Kasperczaku, bo cię ktoś udusi”. Wypisałem na kartce plusy i minusy, i powiedziałem: „Kasperczak”. Na to prezes Cupiał: – Ale bierzesz to na siebie. – ówczesny prezes Miętta powiedział, że Mielcarski jest za młody do takich rozmów. Gasło to we mnie, gasło… Ustaliliśmy, że będziemy zbijać premie dla zawodników za mistrzostwo Polski, część się zgodziła, a potem kazano mi jeszcze raz tę kwotę zredukować. Fatalnie wyglądałem w oczach piłkarzy. Fajnie, że trafiłem na grupę takich, którzy mieli dobrze poukładane w głowie i po jakimś czasie mogłem takiemu „Frankowi” wytłumaczyć, że nie chciałem im zabierać pieniędzy. Tłumaczyłem niektórym, że chciałbym, aby Kuba Błaszczykowski dostał więcej i może część zawodników zgodziłaby się zrzec części kwot, które mieli sztywno wpisane w kontraktach. Nic więcej nie mogłem zrobić, bo mieli prawo powiedzieć: „panie, daj pan spokój, mamy do zapisane i do widzenia”. Ale zgodzili się (cenię za to Olka Kwieka) i dałem Kubie, panu, który kleił buty, kierowcy – panu Józkowi, który nigdy wcześniej nie dostał żadnej premii, księgowej, która oprócz pracy w klubie zajmowała się cateringiem i sprzątaniem po cateringu o dwunastej w nocy… Jedyną osobą, która nie otrzymała premii, byłem ja, żeby nikt mnie nie pomówił, że zabrałem komuś, by samemu zarobić. Miałem wystarczająco dobry kontrakt i nie musiałem prosić o dodatkowe pieniądze. A tamci ludzie też pracowali na nasz pomysł rodem z Porto. Na święta dostawaliśmy tam taką kartkę, na której każdy wpisywał pewną kwotę. Pierwszy zawsze był kapitan, który przekazywał pieniądze na ogrodników, panie, które naszywały numery lub tych, którzy sprzątali sprzęt. Dostawali od dwóch do pięciu tysięcy marek od pojedynczych piłkarzy. Joao przeznaczał na to chyba pół swojej pensji, ale zawsze potem mówił w szatni: „panowie, spokojnie, zaraz powygrywamy w Lidze Mistrzów i wszystko się wróci. Ci ludzie na naszych sukcesach nie zarobią”. Ja przyjechałem tam z zamiarem zarabiania pieniędzy i na początku nie umiałem się tak dzielić, ale fajnie, że mnie tego nauczyli. Nie przekazywaliśmy też takich kwot jak Joao, ale on był dla nas wielkim ciekawa historia… Premie za wygrany mecz w lidze dostawaliśmy przy obiedzie przed kolejnym meczem. Joao mówi: „Słuchajcie, córka Bandeiry będzie miała operację na serce w Paryżu. Ja zostawiam ten czek. Kto ma ochotę, niech też się dorzuci”. Osiemnaście czeków wpadło na środek. Cała kadra meczowa. Wziął te czeki i mówi: „dziękuję chłopaki”. Kiedy dawaliśmy Bandeirze te pieniądze, a był on już doświadczonym zawodnikiem i ta operacja nie przerastała go finansowo, oczywiście nie chciał ich wziąć. Na to Joao: „Twoja córka gra w tym zespole”. Chłopak się popłakał. Bobby Robson jak to zobaczył, odwołał trening i krzyknął do Ricardo Carvalho: „młody, leć po szampany!”. Nie wiem, skąd je wytrzasnął, bo do najbliższego sklepu był kawał drogi, mam nadzieję, że kiedyś go o to zapytam (śmiech). W tej drużynie była taka siła… Jakiś czas później, już po operacji Bandeira przyszedł do szatni, podziękował nam wszystkim, ale zamiast oddać „resztę”, poinformował, że kupił aparat medyczny dla szpitala Sao mi się sytuacja, kiedy w Barcelonie tuż po przyjściu Guardioli zmarł ojciec trenera bramkarzy. Mimo że za bodaj dwa dni mieli grać ligowy mecz, cała kadra wyruszyła na pogrzeb do miejscowości oddalonej o kilkaset kilometrów. Taka podróż siłą rzeczy musiała się odbić zmęczeniem, ale był to podobno jeden z najważniejszych momentów, jeśli chodzi o cementowanie więzi w zespole. W Porto, kiedy zawodnik leżał w szpitalu, a co chwilę zdarzały się jakieś urazy, to zawsze odwiedzała go cała drużyna. Zawsze! Tak jak na pogrzebie, o którym wspomniałeś – byłem zszokowany tą pozytywną energią, bo nie jechałeś z nastawieniem „a, przyjadą”, tylko to wszystko było cholernie szczere, a inicjatywa zawsze wychodziła od drużyny. Jak zawieźli mnie na pierwszą operację, prezydent klubu odprowadzał mnie na zabieg i pytał lekarzy, jak długo to potrwa i dopiero potem jechał do pracy. A jak jechał do Lizbony, to zanim wrócił do domu, zaliczył po drodze szpital, żeby zapytać, czy wszystko jest w już nie tylko kwestia profesjonalizmu, ale też mentalności. Mentalności. Na tym ostatnim wywiadzie powiedziałem mu: – Panie prezydencie, przyjechałem oddać panu smoka. – Jakiego smoka? – Jak leżałem w szpitalu, przyniósł mi pan smoka z brązu i powiedział, żebym był mnie takie gesty miały większą wartość niż medale czy mistrzostwa, w których nie miałem aż takiego udziału. Daliśmy mu tego bursztynowego smoka i widziałem, że się wzruszył, a to raczej człowiek o mentalności ojca, ale skała. Kiedy pierwszy raz odwiedziłem jego gabinet po odejściu z Porto, zobaczyłem tam zdjęcia z Krakowa. Bo tak mu się spodobało po meczu z Wisłą. I tak się zastanawiałem – czy ten facet nie robi tego piarowsko? Czy nie zmienia obrazów, żeby zrobić wrażenie na gościach? Bo to naprawdę robi zawsze nam zarzucała, że Porto to miasto regionalne, miasto rybaków. Gdy zdobyliśmy trzecie albo czwarte mistrzostwo z rzędu, Pinto da Costa przemawiał do ludzi z ratusza. „Jeżeli mamy wygrywać i mamy być miastem rybaków, to chcemy nim być! Jeżeli mamy być klubem regionalnym i zdobywać mistrzostwo, reprezentując ludzi z innych regionów – chcemy być miastem regionalnym”. I robił to z takim zapałem, że tłum – kilkadziesiąt tysięcy ludzi, może sto? – zachowywał się tak, jakby szedł na wojnę. Jeśli ktoś tego nie przeżył, to ciężko mu będzie zrozumieć, ale… To słowo niektórym się źle kojarzy, ale Porto jest jak sekta. Tak hermetyczne i mocne środowisko…Portugalczycy ogólnie są nacjonalistami, niezwykle utożsamiają się z krajem i swoim regionem. Choćby taka prozaiczna sytuacja – jeśli w Porto pijesz piwo Sagres, to niektórzy będą krzywo patrzeć, bo browar „portistów” to Super Bock. I analogicznie w Lizbonie. Portugalczycy są bardzo przywiązani do kraju i czują kompleks szczególnie wobec Hiszpanii. Kiedy graliśmy sparingi z Hiszpanami, nawet ze śmiesznymi klubami, czuć było w szatni ten nacjonalizm. Chłopaki jedli te „aspergiki”, żeby jeszcze się pobudzać. Fernando Mendes nawet raz w tunelu strefie mieszanej na Euro kiedy jakiś Portugalczyk udzielał wywiadu hiszpańskiej telewizji, koledzy ostro z niego szydzili. „No nie, patrz, z kim on rozmawia, nie wierzę!”. Albo malują domy w barwy klubowe, żeby jeszcze bardziej zaznaczyć to przywiązanie. Jak się tam urodzisz, to nie masz prawa wyboru, komu będziesz kibicował. Jeśli rodzina pochodzi z Porto, to przed chrztem zawiozą cię do klubu, żeby wyrobić kartę socio, po to byś po dwudziestu latach mógł się chwalić, jaki masz staż kibicowski. Tak ci trują od początku Porto, Porto, Porto, Porto, że w wieku ośmiu lat masz szalik, a jako nastolatek robisz sobie tatuaże. Taka mentalność…Znów wracamy do tej mentalności, bo – co ciekawe – powiedział pan kiedyś, że to w pewnym sensie ona pomogła panu dopiąć transfer do Porto. Najpierw miałem kosztować osiemset tysięcy dolarów, ale potem kwota skoczyła do miliona. OK, na to w Porto byli jeszcze przygotowani. Ale przyjechali, a tu milion dwieście. Wziął mnie Bobby Robson i powiedział: „wiesz co, nie kupimy cię”. Ja na to do Marzeny Młynarczyk, córki trenera, która tłumaczyła rozmowę: „podziękuj mu, że w ogóle ktoś taki jak on przyjechał mnie oglądać i może jeszcze kiedyś się spotkamy na jakimś stadionie”. A Bobby: „bierzemy cię”.Ile w końcu zapłacili? Ponoć milion, ale jak pojechałem do Portugalii, to słyszałem, że milion wspomina pan w Canal+ o Robsonie, nawiązując praktycznie do wszystkiego. Tak, bo to nieprawdopodobny autorytet. Kiedy pracował w Porto, jego żona uczyła angielskiego za darmo, jeździła po fabrykach obuwniczych i koszul, brała wybrakowane rzeczy, sama doszywała te guziki, a potem rozwoziła po domach dziecka. A jak przyjeżdżały żony piłkarzy, to pełniła rolę przewodnika i szukał a nawet przedszkoli dla dzieci. Bobby natomiast trzymał największą sztamę z tymi, którzy nie wpasował się w politykę klubu. Idealnie. Kiedy pracował już w Barcelonie, przyjechał na mecz Porto – Benfica. I zadzwonił do mnie: – Greg, jak kolano? – No, mam problem. Znowu trzeba będzie operować. – A co robisz? – Siedzę, byłem na rehabilitacji. – Wpadnij do hotelu, zjemy na jeden dzień, a potrafił znaleźć czas dla byłego podopiecznego, który nawet nie był podstawowym zawodnikiem. Z naszej pierwszej wspólnej kolacji pamiętam każde słowo. Miałem dwadzieścia kilka lat i byłem trochę spięty. – Czego byś się napił? – A nie wiem trenerze. Może wody? – Poczekaj chwilę… Krępujesz się? – Trochę tak. – Wyobraź sobie, że mnie tutaj nie ma. Jesz sobie kolację i sam możesz wybrać, czego się napijesz. – Whisky – odpowiedziałem, choć z tego braku luzu nie zdążyłem nawet objąć wzrokiem całej półki w restauracji. – To zamów sobie, bo jutro możesz umrzeć, a nie będziesz wiedział, jak każde oddzielne słowo. Długo się zastanawiałem, dlaczego mi o tym powiedział akurat w taki sposób. Przypomniałem sobie, że Bobby zmagał się z nowotworem przewodu pokarmowego i był już po trudnej terapii. To musiało mieć na niego wpływ. Cała ta sytuacja miała przesłanie, żeby wszystkiego w życiu spróbować, by potem niczego nie żałować. A ja całe życie wysłuchiwałem od trenerów: „tylko piwa nie pić”. W Porto przy kolacji klubowej butelki wina stały na stole i nikt nie miał pretensji. Albo inny polski trener – pominę przez grzeczność nazwisko – apelował, by nie pić kawy. No to wiesz…W Portugalii i Hiszpanii nikt nikogo nie szpieguje, ale wymagają profesjonalizmu. Ja kochałem Bobby’ego za tę szczerość. W „Jeden na jeden” opowiadałem taką historię o chłopaku, który wspinał się na siatkę, by oglądać nasze treningi…Może pan opowiedzieć jeszcze raz. Nie wszyscy oglądali. Treningi były zamknięte, ale pojawiał się jeden fanatyk, na oko 25 lat, który wisiał na siatce i stamtąd je obserwował. Wydawał nam się postrzelony, może był nawet bezdomny, bo wisiał tam w bezramienniku, gdy było dziesięć stopni i lał deszcz. To było tak wysoko, że nawet bramkarzom ciężko było tam dokopać, a my, głupi, waliliśmy w niego z tych piłek. Bobby kazał ochronie go ściągnąć i przyprowadzić na nasze boisko. – Dlaczego ty tam wisisz? – Kocham ten zespół i chcę patrzeć, jak trenujecie. – To przyjdź jutro na były zamknięte, ale Bobby dał mu cały strój, opaskę kapitana i mówi: „ty i Vitor Baia wybieracie zespoły”. A piłkarze, wiadomo: „tylko mnie wybierz, mnie, mnie!”. I nawet nieźle ten chłopak grał w piłkę! Skończył się trening i Bobby mówi: „od czasu do czasu pozwolę ci trenować, ale proszę – nie wiś już na tej siatce”. Zszedł gość do szatni, a trener wziął nas do kółka i powiedział: „jeżeli będziecie się w stanie poświęcić w 70% dla tego klubu tak jak on, to będziemy mistrzem”. Zamarła cisza, bo zdaliśmy sobie sprawę, że wcześniej wychodziliśmy na trening jako gwiazdy, które robią sobie jaja z gościa, który ma zakaz. Chłopak już się na kolejnych treningach nie pojawił, ale to była dla nas fantastyczna lekcja. Nie pamiętam jakichś wyjątkowych odpraw Bobby’ego, ale właśnie takie sytuacje. One były podejście do meczów. Kiedy jechaliśmy na Salgueiros albo inne przeciętne drużyny, zawsze była maksymalna koncentracja. Cały autobus w ciszy, nikt się nie odzywał. Wiedzieliśmy, że jeśli podejdziemy do tego na luzie, to możemy pogubić punkty. A na Benfice? Przed meczem siatkonoga, gdzie niektórzy – uwierz – wylewali litry potu, a jak trener wchodził do tej salki, to było tylko: „panie trenerze, niech pan wróci do siebie, my sobie poradzimy”. I potem laliśmy tę Benfikę! Jeszcze jedna ciekawa sprawa – kiedy przegrywaliśmy 0:2, zawsze było „wszyscy do obrony!”. Ale naprawdę – wszyscy. Wyobrażasz sobie? A w Polsce zawsze na hurra do przodu i kończy się zwykle 0: miał ogromny wpływ na Jose Mourinho, którego też miał pan okazję poznać. Przed meczem piątkowym lub sobotnim mieliśmy gierki 2×10 minut, w którym Robson pozwalał Mourinho sędziować. Pamiętam, jak raz Sergio Conceicao coś się nie spodobało, kłócił się o jakiś aut. Co na to Jose? Wysłał go do szatni. Mourinho – czwarty czy piąty trener w klubie, który mógł tylko sędziować. Nawet nie pytał Bobby’ego, który stał sto metrów dalej. Po prostu traktował siebie w tym momencie jako wy jak go traktowaliście? Jako kumpla. Zawsze, jak wracaliśmy ze spaceru czy z treningu, Mourinho szedł ze starszyzną na końcu. Ja trzymałem się z młodszymi i nie wiem, o czym rozmawiali, ale nikt nigdy nie mówił: „weź spuść tego Jose po brzytwie, bo nie idzie, żebyśmy pogadali”. A to nie było takie proste – być czwartym asystentem i zdobyć taki szacunek Jorge’a Costy, Baii czy Aloisio. On na tyle czuł piłkę, że był dla nich równorzędnym partnerem do rozmowy. Inni asystenci, czyli Augusto Inacio czy Andre, byli świetni piłkarze Porto, nie mieli z nimi takiego zdarzyło się w Warszawie wykorzystać znajomość z panem, ale… chyba szybko tego pożałował. Nie no, wspomina Polskę miło, ale ja nie przygotowałem się do jego przyjazdu. Było koło dwunastej w nocy, poszliśmy z Mourinho i Antero do Marriotta, włożył swoją złotą kartę do wolnostojącego bankomatu i mu wciągnęło. Mówię do recepcjonisty: – Weź pan przyprowadź kogoś do obsługi. – Przyjdą o szóstej rano. – Pan oszalał?! Ten człowiek ma rano samolot i musi wyciągnąć tę kartę. – Zostaw to Greg, już zablokowałem – powiedział Mourinho po zakończeniu rozmowy mi było, że nie mogłem mu pomóc w tak błahej sprawie. Dobra, jedziemy na miasto. Zatrzymał się taksówkarz koło dyskoteki, już mamy wejść, a nagle z knajpy wypada dwóch gości i jeden drugiego tak strzelił, że tamten padł. Jose się zatrzymał i mówi: „nie mogę wrócić z podbitym okiem do Porto”. Nie jestem warszawiakiem i miałem do siebie pretensje, że nie podpytałem Marka Jóźwiaka czy Jacka Bednarza, gdzie można skoczyć i skończyliśmy w mnie jeszcze zaskoczyło… Kiedy Polonia grała w Porto z Płocku, do Warszawy, żeby załatwić sprawy organizacyjne, przyleciał Antero. Kiedyś dziennikarz gazetki „Dragoes”, a teraz menedżer klubu. Jedziemy do tego Płocka, zobaczyć boisko, kimnąłem sobie z nudów, obudziłem się, patrzę, a Antero non stop coś notuje. Potem wybraliśmy się na spotkanie z policją i ten mnie pyta: „Grzegorz, zapytaj, czy zamiast dwóch samochodów mogą nas eskortować cztery motory”. Policjant pewnie sobie myśli: „kurde, co za świr. Po cholerę mu motory?”. No ale pytam: – Panowie, dacie te motory? – Ale co panu przeszkadza, przecież i tak na sygnale lecimy, co za problem? – Jest problem, proszę pana. Bo na odcinku sześciuset metrów droga jest remontowana i puszczacie wszystkich wahadłowo. Jeśli pojedziemy z motorami, to dojedziemy do Płocka bez zatrzymywania dwa kroki do przodu. To są jaja, o czym oni myślą… Wszystko dopięte na ostatni guzik. Jesteśmy już w Płocku i Antero prosi, żebym zapytał, czy boisko zostanie zroszone przed meczem. – Tak, tak. – Zapytaj, ile minut przed meczem? Dwadzieścia? Pół godziny? – Panie, jakie dwadzieścia? My te rury musimy porozkładać. O ósmej je rozkładamy, o dwunastej kończymy lać, o pierwszej zbieramy, bo o piątej mecz!Daleko byliśmy organizacyjnie od tych pucharów… Ale Porto to Porto. Dla nich nawet Sporting, Benfica czy Braga to inna liga pod względem końcu zarobili przez siedemnaście lat 103 miliony euro na… samych obrońcach. A teraz sprzedali samego Hulka za 55 milionów. 103 miliony na samych obrońcach, na Falcao, dziś najlepszego napastnika na świecie, wydali cztery. Grosze. Sergio Conceicao wzięli z Felgueiras za 200 tysięcy dolarów, a sprzedali do Lazio za piętnaście milionów. Domingos do Teneryfy, Secretario do Realu Madryt, Vitor Baia, Doriva, Maniche, Deco, wcześniej Jardel… I co jest w tym pięknego? Ł»e odchodzą takie gwiazdy i nie ma od razu ciśnienia na wygrywanie. I tak zagrają w Lidze Mistrzów, w której przynajmniej wyjdą z grupy, a może nawet wygrają całe rozgrywki. I to nie jest przypadek, jak awans Wisły w Lidze Europy dzięki szczęśliwemu wynikowi w byliśmy na drugim miejscu i graliśmy z Boavistą, która liderowała, trener wszedł do szatni i powiedział: „To, że wygracie, jestem pewny. Ale nie chcę widzieć, że po meczu – który wygramy – skaczecie z radości i układacie jakąś wieżę. Wygrywamy, przybijacie piątki, a w szatni róbcie, co chcecie. Benfica, z którą gramy za trzy tygodnie, ma się was bać. Nie traktujemy meczu z Boavistą jako starcia z liderem. Idziemy tam wykonać swoją robotę”. Nie mogłem tego zrozumieć. „Kurwa, o co on się czepia? Nie możemy się cieszyć?”. Wygraliśmy 3:0, siedziałem na ławie, ale obserwuję chłopaków i faktycznie nie było tej radości. Tylko piątki. Sprzedaliśmy na murawie obraz drużyny, dla której zwycięstwo z liderem nie jest komentując Ekstraklasę, obserwuję, w jaki sposób drużyny zbiegają do szatni. Jeśli wbiegają równo i pewnie, to przeciwnik widzi, że to 0:0 czy jakikolwiek inny wynik cię nie satysfakcjonuje. Chodzi o pokazanie tej tej zmiany mentalnościowej wśród polskich piłkarzy miał być Dan Petrescu. Marcin Baszczyński ostatnio mi powiedział, że Rumun przyszedł z nastawieniem, żeby stłamsić polskie gwiazdki. Słyszałem też, że zdarzało mu się obrażać zawodników, np. Mauro Cantoro. Jakie pan, jako osoba, która sprowadziła Dana do Polski, ma o nim zdanie? Niby monitorował treningi, ale czasami naprawdę go było błędem? Nie. Po prostu Dan pewnych rzeczy musiał się nauczyć. Dziś często się w mediach o nim wspomina, jako o człowieku, który mógłby dać w kość polskim piłkarzom. Ale w Wiśle przesadzał i kiedy obserwowałem niektóre treningi z boku, to sam aż cierpiałem. Potrafił się jednak wybronić, bo pokazywał mi badania z klubu rumuńskiego, w którym pracował i te z Wisły. Kiedy podejmowałem dyskusję, zawsze słyszałem: „wyciągnąć ci tę kartkę?”. Z nim nie dało się dyskutować. Miał rację i koniec. Ale może tak to powinno wyglądać. Jak jedziesz grać za granicę, to nikogo nie interesują twoje relacje z trenerem. Albo swoją robotę wykonasz, albo do widzenia. Przyjdzie zabraknie „kropki nad i”, czyli grania, jak ujął to Paweł Brożek. Dlatego lubię, kiedy polscy piłkarze wyjeżdżają do przeciętnych europejskich klubów i dochodzą do tych samych konkluzji. Ł»e nikt się z nikim nie cacka i nie przekonuje do ciężkiej pracy. Nie ma znaczenia, że wydali na ciebie milion euro. To nie znaczy, że musisz grać. Najlepiej, jak piłkarz pokornie powie: „nie dałem rady”. Kiedy w Porto dostałem w twarz z buta i za chwilę mieli mi zakładać szwy, kapitan tylko podszedł: „Wstań, to się będzie zdarzało”. Nie było: „Greg, trzymaj się, dasz radę”.Wasze pokolenie miało inne podejście. Pan mówi po portugalsku perfekcyjnie, Juskowiak nauczył się w Lizbonie błyskawicznie, Kowal w Betisie tak samo, że nie wspomnę o ekipie z Bundesligi. To wszystko ma wpływ na grę i życie w obcym kraju. A teraz? Jeleń potrzebowałby dwudziestu lat, żeby się nauczyć francuskiego, Pawłowski pobił rekord żenady, a Małecki, jak potrzebował klucza do pokoju na zgrupowaniu, to wykrzykiwał przy recepcji „room, room!”. No i nie ma kogo i czego żałować! Za piętnaście lat nikt nie będzie pamiętał o moim pokoleniu. Nie ma co się nad nimi nie, ale krytykować tak. Krytykować tak. Oni muszą zrozumieć, że kraj nie stoi za nimi murem. Pytamy, dlaczego polska drużynie na awansuje do Ligi Mistrzów. Bo tamto, bo sramto. Bo budżet średni, nie przyjeżdżają gwiazdy. Ale jak nasze rodzynki wyjeżdżają, to – nie wspominając o Dortmundzie czy Szczęsnym – też nie dają rady. Już nie mówię o czasach Koseckiego, Dziekanowskiego czy Urbana, ale komu dziś się udaje? Dlatego niech wyjeżdżają, wracają i otwarcie powiedzą – „nie dałem rady”.To, że ma pan najbardziej krytyczne spojrzenie ze wszystkich byłych piłkarzy, a dziś ekspertów Canal +, wynika właśnie z tego, że grał pan na Zachodzie? Oczywiście, w Polsce bym tego nie zrozumiał. Tu wszędzie byłem głaskany i ani w Olimpii, ani w Górniku, ani w Widzewie nie wiedziałem, co to ławka rezerwowych. Wtedy mój wyjazd był spowodowany chęcią zarabiania pieniędzy. Dziś zawodnicy nie muszą „uciekać”. Polska powinna być dla piłkarzy krajem, w którym się zarabia, ale bogaci za granicą. My tymczasem zamieniliśmy się w kraj, w którym się bogaci, mimo że nie spełniamy żadnych kryteriów, bo nie osiągamy żadnych wyników w to się zmienia. Wszołek nie zarabia w Polonii kokosów, a ewentualny transfer za granicę byłby dla niego olbrzymim skokiem, jeśli chodzi o finanse. Tak samo Wolfsburg dla Klicha, choć nie wiem, czy to dobry przykład, bo Mateuszowi odechciało się grać w piłkę. Ale może wróci jako mądrzejszy człowiek wychowany przez krótki czas w innej mentalności. Może kiedyś wykona dobrą robotę jako trener? Ciężko odpowiedzieć, bo za bardzo wybiegamy w przyszłość, ale może tacy ludzie nie będą błyszczeć autorytetem, jeśli chodzi o osiągnięcia, ale o metody szkoleniowe i podejście? Nie wiem, naprawdę. Nie chcę też być dyżurnym krytykiem, ale jak widzę zachowania Wojciechowskiego czy Patryka Małeckiego, który wysyła kibiców na drugą stronę Błoń to, co mam mówić? Ci kibice zostaną i te pokolenia dalej będą za Wisłą, ale Małeckiego już nie będzie. Chyba musi wskoczyć „czwórka” z przodu, żeby to zrozumiał. Szkoda, bo miał przecież kilka autorytetów w drużynie. Począwszy od Baszcza i Stolara, na Cleberze propos Clebera… Narzekamy na polską piłkę i jemu to środowisko tak zbrzydło, że wyemigrował do Portugalii, aby tam otworzyć biznes. Przecież on miałby większą satysfakcję z wyszukiwania Wiśle zawodników niż prowizję, ale skoro nie chcieli korzystać z jego rad… Można się zniechęcić. Szkoda też jego syna, bo chciałem pomóc w tym, żeby został, ale Wisła chyba nie chciała do końca z niego skorzystać. Poszło o pozwolenie na pracę dla ojca. Szkoda, bo mieli gotowego chłopaka do gry i ojca, który mógłby się zajmować skautingiem. Kontaktu z piłką brazylijską nigdy za wiele. Nie wiem, zbyt lekką ręką to poszło. Prezes Cupiał chyba nie miał serca, żeby zadbać o pozostanie ma pan wrażenia, że Cupiał ma już dość Wisły, chce wypompować, ile się da i się zwinąć? Myślę, że nie. Co on może wypompować? Pieniądze, które zarobili teraz, idą na działalność bieżącą. Kogo mogą sprzedać? Meliksona? Ale za jakie pieniądze? Pół miliona? Ciężko o więcej. Takie są realia. Myślałem ostatnio, że może powinno się wprowadzić w Polsce minimalny limit zarobków dla obcokrajowców. Strzelam – 150 tysięcy euro. Wtedy każdy trzy razy by sprawdził, czy wyda takie pieniądze i każdy klub musiałby postawić na szkolenie. Pomyłki będą, ale już nie takie. Nie wiem, czy można wprowadzać takie obostrzenia, ale może powinniśmy wprowadzać takie zasady? Kiedyś nie było kasy na podgrzewane murawy, dachy na trybunach, a jak wprowadzono licencje, to nagle finanse się pojawiły. U nas kluby się boją, że wyszkolą zawodnika do 18. roku życia, a potem on odejdzie za niewielkie pieniądze. Ale jeśli nauczysz piłkarza zaufania, opłacisz mu operacje i wie, że będzie mógł polegać na klubie, to tak łatwo tego klubu nie opuści. Bez względu na pozycję w tabeli, system powinien być taki sam. A u nas? Regulaminy zmieniają się co rok, bo jeden trener wprowadzi taki, a drugi pan jeszcze powie na koniec coś o akademii Grzegorza Mielcarskiego. Wydaje mi się, że najlepiej rozumiałbym się z 14-15-latkami. Przychodzę czasem na treningi lokalnych drużyn i wiele rzeczy mi się nie podoba. Forma jest coraz lepsza, ale egzekwowanie pozostawia wiele do życzenia. Trenerzy nie uczą odpowiedzialności i poświęcenia, nie potrafią motywować. Od trzynastolatków trzeba wymagać naprawdę dużo. W Porto obserwowałem, jak trenuje Tomas Podstawski, 17-latek i byłem pod ogromnym wrażeniem. Chłopak dostaje powołanie na mecz z Manchesterem City i jest praktycznie gotowy do gry. Ale na tym etapie już się nie myśli o technice. A tutaj obserwuję trening, bramkarz leży w prawym rogu, napastnik podbiega i ładuje w lewy, a trener „zaliczone”. Albo trener się odwraca zebrać pachołki, a połowa drużyny już nie biegnie. I nie zarażasz zawodnika, wychodzi leserstwo. Lepiej zrobić jakieś ćwiczenie na stojąco, powoli, niż szybko, ale niedokładnie. Nie – „panowie, trzy minuty jeszcze”, tylko „jeszcze trzy próby, aż zrobicie dobrze”. Ale ta mentalność się zmienia i wielu ludzi przygotowuje tych chłopców naprawdę bardzo większości pewnie byli piłkarze. Niekoniecznie. Dla mnie największymi autorytetami byli oczywiście Robson, ale też trener Staszewski w Polonii Bydgoszcz, który chodził na moje wywiadówki, żeby sprawdzić, czy nie olewam szkoły i nawet zaglądał mi do zeszytów. Powiedział mi, że jeśli nie będę chodził do szkoły, to drzwi na treningi też mam zamknięte. Nie chcę, żeby w moim przypadku skończyło się na gadaniu, bo nie mam doświadczenia, ale chciałbym podchodzić do tych piłkarzy indywidualnie. W Polsce nie ma podziału w szkoleniu trenerów. Ci, którzy mają się zajmować dziećmi, uczą się tego samego, co ci od seniorów. A w pracy z młodymi grupami bardzo ważna jest psychologia i pan startuje? Zabiorę się za to w najbliższych dniach. Muszę się dowiedzieć, na jakiej zasadzie ma to działać. Chciałbym, żeby zawodnicy z mojej akademii pojawiali się na „luksusowych” meczach ekstraklasy, ale też trzecioligowych, żeby mieli skalę porównawczą i zobaczyli, że nie każdy dojeżdża na trening super samochodem i ma do dyspozycji kilkadziesiąt piłek na i jeszcze jedna ważna sprawa – porządek z rodzicami. Pewnie niektórym podpadnę, ale nie wyobrażam sobie takich sytuacji w mojej akademii, że jeden rodzic się drze „czemu nie strzelasz z lewej”, drugi wtrąca się i udziela rad swojemu synowi, trzeci krzyczy, że nie wie, czemu jego syn nie gra, skoro zapłacił za komplet strojów, a czwarty wyzywa piątego, że jego dziecko kopnęło syna tamtego gościa. Cyrk. No cyrk, ale powszechny. „Syn mi przychodzi do domu i płacze, a ja nie płacę panu za to, żeby pan go nie wystawiał”. Wolę powiedzieć wprost – proszę nie przychodzić na zajęcia, bo mi państwo przeszkadzacie. Wiesz co, ja tak sobie myślę – gdybym nie został piłkarzem, to chyba pracowałbym w przedszkolu z dziećmi. Strasznie lubię wymyślać dzieciom gry i zabawy. Pytałeś, czy czuję zadrę po Wiśle. Nie, bo największym marzeniem mojego życia było mieć syna. Teraz go mam, trzyletniego, i spędzam z nim tyle czasu, ile tylko mogę. I naprawdę wzrusza mnie to. Taki ze mnie wrażliwy gość (śmiech).Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA a ja zawsze chodzę sama, ale idę tylko na te na które wypada iść...a resztę omijam, choćby nie wiem co...nie wiem jak to chłopaki znoszą, ale dla dziewczyn to jest koszmar jakiś, czekać może az cię wyrwie ktoś do tańca a do rana daleko, ba, do północy...i wcale nie zatańczysz, ani razu, bo prawie wszyscy są w parach, a z biedy z jakimś ostro zapitym potańczyć to dopiero masakra...porozmawiac tez nie idzie, bo większość ludzi to chyba chodzi w zaciasnych ubrankach, no chyba że chą ci zadać to miłe pytanie a gdzie masz chłopa :D to pogadają... Sen ten oznacza, że tęsknisz za większą otwartością na ludzi i przebywaniem w kręgu być w klubieJeśli śnisz, że jesteś sam w klubie, to czujesz się opuszczony i bardzo pragniesz powiększyć swoje grono śni Ci się, że jesteś w klubie z ukochanym, to znak, że nie potrafisz zupełnie otworzysz się na miłość, a jeśli tego nie zrobisz, Twój związek się we śnie jesteś w klubie z przyjaciółmi, to zapowiedź poznania nowych ciekawych śnisz, że jesteś w klubie i dobrze się bawisz, to niedługo zaimponujesz komuś muzyczny - powinieneś znaleźć nową nocny - Twoja druga połówka oczekuje więcej czułości z Twojej snu BYĆ W KLUBIE w innych sennikach i kulturach:Sennik mistyczny:Jeśli śnisz, że wchodzisz do klubu, wieszczy Ci to śnisz, że jesteś w klubie, to czeka Cię niespodziewany śnisz, że opuszczasz klub, to niedługo znajdziesz coś, co zgubiłeś już dawno arabski:Sen ten oznacza, że możesz znaleźć nowych we śnie jesteś w klubie, to Twoje życie towarzyskie będzie w najbliższym czasie w snach jesteś w klubie i gubisz się w nim, to oznaka, że powinieneś uważać na fałszywych indyjski:Sen ten wieszczy Ci sprawę w w klubie - kłótnia z w klubie aż do jego zamknięcia - ktoś zaoferuje Ci pomoc, skorzystaj z w klubie - dobra zabawa, która zakończy się klub - czeka Cię pełen ludzi - poszerzysz grono swoich znajomych.

facet sam w klubie